DZIAŁALNOŚĆ ZAWIESZONA

[Nowe analizy co drugą niedzielę]
[teoretycznie]

[bardzo teoretycznie, bowiem
BLOG ZAWIESZONY DO ODWOŁANIA]

[i przepraszamy za niezaktualizowane Archiwum, aleśmy leniwe pipy]

10/12/2015


Analiza XXVIII. Bombowe szczeniaczki i rozkładane krzesła, czyli wiedźmiński wampir i koń generała.

Nota przedanalizowa:
Dzisiaj, nasi drodzy, przedstawiamy wam podwójnie mroczną analizę. Najpierw nastąpią mroczne czasy, potem odwiedzi nas mroczny anioł, a potem... to już tylko pustka, martwica rozpływna mózgu i biały pokój bez klamek.
Poznamy perypetie dwóch zagubionych szczeniaczków i mechanika-prawiczka-seryjnego-samobójcy-homoseksualisty, którzy wyruszają na którąś z rzędu samobójczą misję, zleconą im przez generała z dużym koniem, który gustuje w szeryfach, majorach, asystentach i podwładnych ogólnie. Wyruszają - aczkolwiek na misję nie docierają.
Będą hipotetyczne wybuchy i fajerwerki, wyimaginowana piłeczka, żywe meble niczym z "Pięknej i Bestii", a najpewniej i Piękna, i Bestia się również gdzieś znajdzie. Potem będziemy mogli przeczytać przerażającą historię nieustraszonej Mirandy, która z oszczepem w dłoni i krzykiem bojowym na ustach stawia czoła burzy piaskowej, piorunom, wiedźmińskiemu wampirowi i tabletce gwałtu, a udaje jej się jedynie skończyć w ciąży i śpiączce, niekoniecznie w tej kolejności.
I pamiętajcie - nie ufajcie sałatkom!

Info ogólne:
AŁtor #1: Z.A{.} Agven (A.K.A. Zygmunt Andrykowski)
AŁtorka #2: rosalie
Adres: #1. http://centrumfantasy.blogspot.com/p/blog-page.html, #2. http://straszne-historie.pl/story/5249-mroczne_anioly
Źródło: tym-razem-serio-mHHroczne otchłanie Internetu {Nie, naprawdę, wszystko tu jest mroczne.}

Analizują: Shiro Okami, Ithildin, Iustitia Luna, VomitoErgoSumAnonim Anomalia, Jestem_Metalem

#1. Mroczne czasy
Jak zwykle sidziałem w swoim mieszkaniu,
"Sidziałeś", powiadasz?
Też lubię sobie czasem posidzieć w swoim mieszkaniu. W cudzym też.
Może sidła zastawiał?

na moim ulubionym fotelu z powodu braku pracy. Na dworzę panowała burza.
Królowa Burza sidziała w swoim zamku, na jej ulubionym tronie z powodu braku sensu.
Ja sobie bardziej wyobrażam takiego Jeźdźca Apokalipsy, na koniu i z kopią.

Rozejrzałem się po mieszkaniu i spostrzegłem że nie mam już żadnych przedmiotów do naprawy.
Wszystko było już tylko do wyrzucenia?

Moje mieszkanie było nie zbyt duże. Składało się z dwóch pokoi. Jeden robił mi za sypialnie i magazyn.
Kilka sypialni w jednym magazynie. Whoa.

Drugi zaś za biuro, w którym znajdowało się moje ulubione biurko wraz z fotelem.
A do ulubionego biurka był też ulubiony fotel czy ten był inny?
W biurze znajdowało się biurko? Widzę pierwszy plot twist! 

Oprócz tego znajdowała się w nim łazienka wraz z ubikacją.
W sensie w tym biurze?
Och, nie! Co by to było, gdyby boChater nie miał kibla?
Co ważniejsze, co by było, gdyby czytelnicy nie byli tego świadomi!

Niestety problemy z wodą utrudniały jej działanie. Rozłożyłem się na fotelu kładąc nogi na biurku. "Nienawidzę burz piaskowych" zamarudziłem w myślach.
A powodem tego:


Chwilę tak siedziałem myśląc o rzeczach nic nie znaczących. W końcu poczułem że robię się senny. Nie chciało mi się wstawać, uznałem to za zbyt męczące. Powoli moje powieki same opadały, aż w końcu zasnąłem.
Zajebiście fascynujące. Właśnie po to czytam to opowiadanie. Żeby dowiedzieć się o zasypianiu boChatera. Moje życie jest spełnione, mogę umrzeć szczęśliwa.
Z takim podejściem do potrzeb fizjologicznych biedaczek nam niebawem zemrze z głodu.

Czułem na twarzy piasek sypiący się ze wszystkich stron. Nie chciało mi się iść na tę misję.
-Znowu mnie wrobił... cholerny generał- wymruczałem pod nosem i ruszając w stronę zajazdu "Pod jebanym łbem martwego mutanta". -Kto w ogóle wymyśla takie nazwy?- zapytałem sam siebie
Najwyraźniej aŁtorzy dziwnych internetowych fanficków o fabularnych RPG-ach.
/facepalm/

idąc w stronę tegóż zajazdu.
Tegóż? Prawie jak "pani doktóóór!".

Mój płaszcz powiewał na wietrze.
A łopotał może? Albo wiem! Furkotał jak fiat 126p. "Fhrphfhrpfhprfhprhprrrrh~ Batman!"

Ludzie nie zwracali na mnie uwagi, pędząc do swoich mieszkań. Stanąłem przed drzwiami do których zmierzałem.
O! Naprawdę?!
Daj spokój, to fantasy - przecież mogła zadziałać tajemnicza magia, która by go przeniosła do innych drzwi.


Nie zwracając uwagi na dwoje ludzi stąjących przy drzwiach wszedłem do środka. Wewnątrz panowało nie małe zamieszanie. W oddali dało się wyczuć zapach krwi i potu.
W oddali gdzie? Pod ścianą naprzeciwko?
To bez sensu. On jest psem? Że tak "dało się wyczuć w oddali"?
"Dalej, dalej, nosek Gadżeta"?

Do tego wrzawa i krzyki typu "Nieźle się biję",

"Nie chciałbym z nim zadrzeć" występowały co chwilę jak zacięta płyta.
"N-n-n-ni-ń-ń-ń-ie-e-e-e ch-ch-ch-cia-a-a-a-a..."
Po tym, że kolega nie wie, jak brzmi zacięta płyta, wnioskuję, że ostatni sprzęt, jaki posiadał, to walkman na Pierwszą Komunię.

Gdzieś wśród zlepiska ludzi można było zauważyć barmana, który prawdepowiedziawszy zupełnie nie pasował do tej pracy.
W tym opku nic do siebie nie pasuje. Żadna nowość.

Podszedłem do baru. Zauważyłem że na ladzie leży zepsute radio. Barman w końcu mnie zauważył i podszedł do lady.
-Coś podać?- zapytał mężczyzna w rudych włosach obciętych na krótko
WE włosach? Wytarzał się w nich czy jak?

z trzema kolczykami w lewym uchu. Zmierzyłem go wzrokiem.
Miał 178,2 cm wzrostu, barki szerokie na 133,1 cm, a jego stopa równała się odległości od łokcia do nadgarstka.

-Szklankę wody. Naprawić?- odpowiedziałem i zadałem pytanie wskazując radio.
-Już podaje... a drogo sobie pan liczy?- Odpowiedział podając mi szklankę wody.
-Ta szklanka wody plus informacje i jesteśmy kwita.- odpowiedziałem,
Tani ten barman.

biorąc do rąk radio i wyciągając parę niewielkich narzędzi spod płaszcza. Zacząłem chwilę kręcić i dłubać przy urządzeniu, po czym dwa razy puknąłem młoteczkiem w nie
Dobrze że nie kowadełkiem. W strzemiączko.

i po chwili zaczeło odtwarzać jakąś kasete wsadzoną do środka.
A nie mówiłam? Walkman to jedyne na czym się zna.

Odłożyłem je na miejsce. -Proszę- Powiedziałem po zakończeniu.
-To co by pan chciał wiedzieć?- powiedział po chwili, jakby zdziwiony że udało mi się je naprawić.
Czy tylko mi zajechało Falloutem New Vegas?

-Szukam kobiety o imieniu Shirley.- odpowiedziałem chwilę zastanawiając się nad słowami.
A Shirley to nie była ta gruba owca z "Baranka Shawn"?

-Widzisz tą wrzawe?
Wrzawę można co najwyżej USŁYSZEĆ. Wrzawa to "gwar zmieszanych głosów, krzyków, dźwięków" //rzuca słownikiem w monitor// GIŃ.

Tam ją znajdziesz.- odparł wskazując mi miejsce. Kiwnąłem głową w podziękowaniu i ruszyłem w tamtym kierunku. Powoli przedzierałem się przez tłum, gdy w końcu na sam przód.
Co na sam przód? Przelewitował?
Przyjął tłum na klatę.

Nie zauważyłem nawet kiedy przed moją twarzą zatrzymał się nóż.
Nóż ostrożnie wyhamował, po czym włączył kierunkowskaz i skręcił na wylotówkę do Mrągowa.

Spojrzałem na osobę, która go trzyma. Ujrzałem kobietę, która w przeciwieństwie do większości nie była grubo ubrana. Miała czarne włosy, była dość niska i niezbyt gruba, a nawet można by stwierdzić że dość chuda.
No nie! Kto by pomyślał, że osoba niezbyt gruba może być chuda!
Bo wiesz, między grubym a chudym jest stan "0".

Za nią na ziemi leżał jakiś wielki mięśniak.
Wyrwała komuś kawał nowotworu i jebnęła nim o podłogę? Pomocna!

-Co sobie pan życzy?- odezwała się w końcu opuszczając nóż
A nóż zanucił smutno: "Lonelyyy, I'm so lonelyyyyy..."


i kierując się w stronę najbliższego stolika przy którym siedział mężczyzna w jakiejś dziwnej czapce.
-Siadaj- odezwał się mężczyzna przy stoliku i wskazał mi miejsce naprzeciwko niej. Zauważyłem że tłum powoli się rozchodzi. Podszedłem po woli
A przed wolą coś robiłeś czy wola była pierwsza?
Ale Wola nie lubi być pierwsza. Wola woli być druga.

i usiadłem przy stoliku.
-Mów.- powiedziała zniecierpliwina. Zauważyłem jak mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów.
Co oni mają z tym mierzeniem? Geodeci pierdoleni.

-Szukam osób chętnych do wypadu na pewną bazę.
Uu, szykuje się gruby melanż.

Można nieźle zarobić.- powiedziałem od niechcenia.
A, czyli melanż i dilerka od razu?

-Nuuudy...- skomentowała szybko. -Jeżeli to tyle to spadaj zanim skrócę cię o głowe mechaniku. -Mówiła zupełnie bez przekonania. Mężczyzna słysząc to lekko się uśmiechnął.
-Dobra... mi to pasuje... i tak nie lubię się użerać z machinami i stworami molocha.-Stwierdziłem wstając. Odwróciłem się i zacząłem zmierzać w kierunku wyjścia.
-Stój.- Usłyszałem krzyk gdzieś za sobą.
Jak w każdym męskim opowiadaniu, żeby przekonać kobietę, należy od niej odejść. Niech gania za facetem i błaga o wybaczenie.


Zatrzymałem się i odróciłem głowę w stronę kobiety. -Wiesz, może jednak się skuszę.- powiedziała z straszliwym uśmiechem na twarzy.
Straszliwy uśmiech? Taki o szeroki?

Wróciłem na miejsce. "Cholerny generał, zawsze wpakuje mnie w kłopoty" pomyślałem siadając. -Co trzeba zrobić?- zapytała po chwili wpatrywania się w moją twarz.
-... zniszczyć bazę... dostajemy potrzebny sprzęt. Tylko trzeba się dostać do środka, a to niestety jest graniczące z cudem i prawdopodobnie zginę albo ty albo ja.- udzieliłem wyczerpującej odpowiedzi.
A, że to miał być sarkazm?
Hmm... Ach. HEHE.

-Ej no ludzie nie ignorujcie mnie w zabawie.- Odezwał się naglę mężczyzna siedzący cały czas w czapce.
To brzmi, jakby mieli jakis trójkąt.
Player 3 has entered the game!
Zdjąłby tę czapkę przy stole, Żyd jeden.

- Bohaterowie się znaleźli. Jeżeli Shirley idzię
Idzię? Jaką Idzię? Co to za Idzia?
Może Shirley Idzię... no wiesz. Nie dyskryminuj po gustach.

to ja jako jej brat muszę ją wesprzeć.- mówił dalej swoim oburzony głosem. -Nazywam się Shadow.
Witamy cię, Shadow.

A przynajmniej tak mnie większość osób nazywa.- przedstwił się podając mi rękę. Spojrzałem na niego. Szybko wycofał rękę.
Mechanik taki groźny. Jego spojrzenie pali skórę.

-Auuu... Ja idę tam gdzie pani Shirley.- usłyszałem jękliwy głos z ziemi. Podszedł i stanął obok stolika.
Ten głos, tak?

Pokiwałem głową. "Kto by pomyślał że znajdzie się tylu idiotów..." pomyślałem patrząc po grupce.
-Czyli wy troję chciecie pójść na tą samobójczą misję?- zapytałem upewniając się.
-Coś mnie omineło?- usłyszałem kobiecy głos za sobą. Obejrzałem się za siebie.
A nie, bo obejrzał się przed siebie.

Ujrzałem blondynkę
Obejrzał się i ujrzał! Niesłychane!

która była jeszcze bardziej rozebrana niż Shirley, mając jednak nadal na sobie ubranie.
...
...
Szczeniaczki! No co? To ma tyle samo sensu, co to zdanie.

Podeszła do Shadow'a i pocałowała go.
-Trochę tak. Właśnie dołączamy do tego tu ziomka w samobójczej misji.- Podsumował jednym zdaniem całe zdarzenie. Podeszła do mnie i przyjrzała mi się z bliska.
Jej oddech cuchnął grillowaną ropuchą //wczuwa się w klimat//
A ja myślałam, że podeszła i przyjrzała mu się z daleka.

-Nazywam się Kiria, a ty?- Powiedziała wyciągając rękię
- Herbatkię? - zapytała chwilkię potem.

w moją stronę. "Chyba wypada się im w końcu przedstwić." stwierdziłem w myślach.
Przedstwić > postwić > pastwić. Lubi się. AŁtor. Nad nami.

-Ech... Rave...- odpowiedziałem patrząc najbardziej znudzonym wzrokiem jaki miałem. Uśmiechneła się.
-Śmieszny jesteś.- stwierdziła. "Ja śmieszny?" zapytałem w myślach. -Będzie zabawanie.-Stwierdziła nagle.
-Dobra czyli podjęliśmy decyzje.- Odezwała się nagle Shirley.- Idziemy dokopać Molochowi.-
A reszta decyzji gdzie jest?
Kiria stwierdziła, że są zbędne. Jak ciuchy.

Dodała po chwili z lekkim uśmiechem.
-Ale kto dowodzi?- zapytał po chwili Shadow. Łysy wilkolud podrapał się po swojej łysinie.
A nie po bujnej czuprynie przypadkiem?
Wilkolud? W sensie wilk z ludzką głową? I do tego łysą. A drapał się tylną łapą, siadając na stole. Combo.

-Może Shirley- zaproponowała po chwili Kirie. -Ale nie, lepiej niech zrobi to nasz zabawny człowiek.- Powiedziała patrząc na mnie. "Czemu.. czemu muszę być to właśnie ja...." pomyślałem mając nadzieje że nie mówi o mnie.
-Mechaniku dowodzisz.- Powiedziała wstając i ruszając w stronę barmana. Ja także wstałem i ruszyłem w stronę wyjścia.
-Jutro o 6... Widzimy się.- Stwierdziłem wychodząc.
Dzisiaj o osiemnastej... {dum dum dumm, trzask pioruna} ...Żegnamy się.
Ten DRAMATYZM.

Obudziłem się, na przeciw mnie na starym krześle siedział mężczyzna w szarozielonym mundurze. "Generał" pomyślałem.
"Nie" pomyślał generał.
"To ja" pomyślał Stirlitz.

Zauważyłem że na dworze burza piaskowa trochę ustała.
-W końcu Rave... Nie przeklinaj tyle na mnie przez sen.- odezwał się wstając.
- Nie mów mi co mam robić, kurwa!
- Jesteś tylko generałem, kurwa.

-Niestety mam powody. Co jest?- stwierdziłemi zadałem pytanie.
Ach, dziękuję, że mnie poinformowałeś!

-Góra chce żebyś w końcu wziął się do roboty.-Odpowiedział niezbyt przekonująco.
Nie przyszedł mechanik do Góry, to przyszedł Góra do mechanika.
A Góra zwał się Amon Amarth.

-Generale proszę przestać mi tu pierdolić farmazony.- odparłem
{parsk} Okej, przyznaję, to jest dobre.
W końcu coś sensownego.

otwierając puszkę konserwy leżącą pod biurkiem.
Generał ocenił mój wypięty tyłek jednym szybkim spojrzeniem i zaczął sobie masować krocze.
Ewww.

-Dalej jesteś zły o tamtą sprawę?- Zapytał zdziwiony moją odpowiedzią. -Nie ważne. Mam dla ciebie rozkazy.- Powiedział widząc mój wzrok ścinający jego głowę.


-Góra kazała mi wybrać parę osób do misji. Bardzo trudnej misji.- wydusił w końcu z siebie.
Bardzo bardzo trudnej misji.
Naprawdę trudnej misji.
Wyjątkowo trudnej misji.
Skąd ja miałem trudną misję?

-Znowu samobójcza misja?- zapytałem
Znowu samobójstwo? Zombie?
To jest bardziej takie: Znooowuuu samobóóójstwooo? Nuuuda.
Seryjny samobójca.

biorąc kawałek mięsa znajdującego się w konserwie na nóż.
Konserwa na nóż?
Poza tym, w jakim świecie on żyje, przecież w konserwach nie ma mięsa.
Owady mogą osiągnąć pokaźne rozmiary.

-Nie do końca. Wierzymy że ci się uda. W końcu każdą misję kończysz z powodzeniem, kapitanie.
Samobójstwa dobrze mu wychodzą.
Może to kot i ma 9 żyć?

- Odpowiedział z lekkim uśmiechem na ustach.
A gdzie indziej miałby mieć ten uśmiech?
//nieśmiało// W dupie?

-I tak pewnie nie mam wyboru...- stwierdziłem jedząc kolejny kęs konserwy. -Co trzeba zrobiić?- zapytałem w końcu mierząc generała wzrokiem.  W tej chwili do mojego mieszkania wszedł asystent generała za którym zbytnio nie przepadałem. Odruchowo wyciągnąłem moje Berette na biurko.
Położył beret na biurku. Ot, znak "nie zbliżaj się, to moje terytorium" albo raczej "jak podejdziesz bliżej, poszczuję cię beretem"... Może Francuzem był?

-Hmm...- Roześmiał się widząc moją reakcje generał.- Oto sprzęt, który może się wam przydać.- Wskazał na paczkę którą trzymał w rękach asystent. Po chwili namysłu postawił ją na biórku, po czym bez słowa wyszedł.
Jak on mógł napisać "biórku", skoro dwie linijki wyżej napisał poprawnie?! Ja nie rozumiem, jak działa jego mózg. Albo nie działa.
Może to nie mózg, tylko musk i to dlatego?

-Słyszałeś zapewne o chorobie, która aktualnie męczy ludzi w naszym posterunku.
Czyżby analfabetyzm?

-Kiwnąłem potwierdzając.
Nie, bo kiwnął zaprzeczając.
To zależy, CZYM kiwnął.

-Obiło się...-odparłem. Generał chwilę patrzył się na mnie poważnym wzrokiem.
-Musisz zdobyć lekarstwo.
Na analfabetyzm nie ma lekarstwa.
A może zdobędzie podstawówkę?

Jest to chroba, która męczyła ludzi już w przeszłości.
Ooo, tak.

W  tym celu jutro o 6.00 udasz się helikopterem do San Francizko,
Może od razu Syn Franciszka =='

małego miast
On znowu mówi o wielu, kiedy myśli o jednym. Hej, może on widzi podwójnie?
Hm. To by wiele tłumaczyło.

zniszczonego i opuszczonego podczas wojny, gdzie znajdują się magazyny Polparmy.
Jasne. PolpHarma. POL-pharma. W San "Francizko"? Jasne.


W nich powinno znajdować się w magazynie w sekcji czwartej bądź piątej lekarstwo. Szukaj nazwy kończącej się na "-reki".
A jak znajdzie, to powie: "EUreki!"

Musisz dobrać jeszcze resztę oddziału. Jedną osobę, która może ci się przydać znajduje się właśnie w zajezdzie "pod mutkiem"
To na pewno taki zawiły skrót od "młotek". Aww, aŁtor znalazł dla siebie miejsce w opowiadaniu!

, ma na imię Tomir. To by było na tyle.- mówił nieprzerwanie. "W końcu skończył"
Skończył swoją  KURWA NIEPRZERWANĄ wypowiedź?!
"Milcz, jak do mnie mówisz."

pomyślałem
Nie. Nie pomyśłałeś.
Ja też już nie myślę.

 zmęczony jego gadaniem. Na dworze znowu rozpętała się burza piaskowa.
Ta burza piaskowa to jest na pewno jakaś symboliczna reakcja na wydarzenia.
Burza piaskowa wyraża bunt głównego bohatera wobec rozgrywających się wydarzeń, nie znacie się.

-Przewidywana jest jakaś nagroda za to?- zapytałem w końcu. Spojrzał na mnie i wyciągnął z za pazuchy swojej kurtki jakąś kartkę.
-Miejsca, które możecie odwiedzić. Wszystko co znajdziecie należy do was. A... tylko z całą misją musicie się wyrobić do dwudziestej drugiej.-Wskazał na kartkę. Chwile patrzyłem na kartkę
Próbowałem coś przeczytać, ale analfabetyzm zrobił swoje.
No, przynajmniej umie wykonywać instrukcje...
Manualne :D

na której znajdował się spis ważniejszych miejsc w tamtej dzielnicy.
W tym lista sklepów monopolowych i podmiejskich burdeli.

-A postarajcie się spamiętać miejsca i daną sytuacje w okolicy za co dostaniecie specjalną nagrodę.- Powiedział Generał wstając i zmierzając w stronę wyjścia.
-Yarion.- Odezwałem się w końcu po imieniu do generała zanim otworzył drzwi.
-Nie angażuj się zbytnio. Masz przeżyć.
Wysyła go na samobójczą misję  i mówi mu, że ma przeżyć? Ehe.

- zatrzymał się na chwile i nim zdążyłem coś powiedzieć sam się odezwał. Chwile patrzył się na drzwi. -Do zobaczenia na odprawie Rave.- powiedział wychodząc z mojego mieszkania. Zostałem sam siedząc przy biurku.
Wziąłem z biurka swój pistolet.
Po czym strzeliłem sobie w łeb. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Kolejna samobójcza misja zakończona sukcesem.

Wyciągnąłem magazynek i spojrzałem na jego zawartość. "Pięć naboi i jeden w komorze w gotowści" zauważyłem.
Co to, kurwa, jest komora GOTOWOŚCI? Brzmi jak pokój w burdelu, gdzie się należy przygotować.
Gotowści, nie gotowości. Pewnie co innego.

Wstałem. Zauważyłem że na biurku stoi butelka mleka. Zaniosłem ją do sypialni i położyłem na szafce.
Po co?
Po chuj, pewnie.
Więc nie głód, a zatrucie pokarmowe.

Schowałem berette za pasek i ruszyłem do szafy z sprzętem. Zabrałem pas z przyczepionymi nożami i założyłem go nad pasem od pistoletów.
Na moich rękach widniały różnorodne blizny po poprzednich razach, jak wyciągałem broń.
Ale nadal ma obie dłonie, to sukces.
Taki pas się pewnie bardzo przydaje w kuchni. A na plecach ma różne rozmiary deseczek do krojenia.

Sprawdziłem czy wszystko się zgadza odruchowo sprawdzając czy mam także drugi pistolet. Oczywiści go nie było. Wróciłem do szafy.  Złapałem jeszcze płaszcz i zarzuciłem go na siebie.
A drugiego pistoletu, oczywiście, dalej nie było.
Został w Narnii.

Rozejrzałem się po mieszkaniu.   Ruszyłem w stronę wyjścia. Wychodząc luknąłem na pustke w moim mieszkaniu. Wyszedłem zakluczając je.
A nie "Wyszedłem zakluczając moje mieszkanie"? Skąd ja mam teraz wiedzieć, o co ci chodzi?!
Mieszkanie zwierciadłem umysłu.

            Zszedłem po schodach
A potem wszedłeś po wchodach, tak?
Przez "opowiadania" takie jak te zaczynam się zastanawiać, czy "wszedłeś" jest na pewno poprawne... ;____;

i wyszedłem przez drzwi zewnętrzne.
A można wyjść przez drzwi wewnętrzne?

Były one w bardzo słabym stanie, a zawiasy były od bardzo dawna do naoliwienia. Wielokrotnie zgłaszałem że je naprawie, lecz nie dostałem zezwolenia z jekiegoś błachego powodu.  Na zewnątrz burza piaskowa trwała w najlepsze.
Postanowiłem wykazać się rozsądkiem i przeczekać ją w mieszkaniu.

Ruszyłem w stronę zajazdu "Pod Martwym Mutkiem".
Ktoś coś mówił o rozsądku?

"Jak  ja nienawidzę idiotów wymyślających nazwy barów zajazdów i tym podobnych rzeczy" wymruczałem pod nosem sam do siebie. Przy jednym z budynków stało dwoje ludzi ukrywając się przed burzą piaskową.
-Widziałeś tego idiotę w barze?- stanąłem kawałek dalej, aby posłuchać ich rozmowy.
Podczas tej szalejącej burzy, tak?

Znałem ich z tego że można usłyszeć od nich wiele ciekawych informacji.
-No. Był wielki jak szafa. Na plecach miał łuk, miecz i jakieś strzały.- Odpowiedział drugi.
Wiedźmin! Jak żywy.

-Stary. jak rypnął karczmarza to ten wyglądał, jakby niewiedział czy słoń po nim przeszedł czy moloch mu żone zajebał.- Słuchałem ich rozmowy, jednocześnie będąc zdumiony logiką ich porównań.
Na pewno nie bardziej niż my logiką i "bogactwem" tego opka.

-Ale szeryf był fajniejszy co nie?
Wyobrażam sobie takich dwóch pedałów, jak stoją przy barze w gejowskim klubie i "Ale tamten to był fajniuuutki~".
Nie "gejowskim", tylko "ho-mo-sek-su-al-nym"~!

- nagle przeskoczyli do rozmowy o innej osobie.
-Eeee tam... myślał że ma spluwe i jest fajny. Chodź fakt faktem chodź raz się do czegoś przydał.
No bo on miał fajną "spluwę"~
Hehe, już ja wiem, do czego.
//z żądzą mordu rzuca się na aŁtora// CHODŹ, to ci wpierdolę!

-rozmawiali dalej, lecz ja ruszyłem w dalszą drogę.
Wkurwiają mnie takie powtórzenia.
Jeśli czujesz się w tym osamotniona, to nie musisz.

Parenaście kroków stanąłem przed drzwiami zajazdu.
Jak się stoi "parenaście" kroków?
Bardzo duży rozkrok?
To dla tego szeryfa ze "spluwą".

Miałem już pchnąć drzwi, gdy usłyszałem jakiś hałas za nimi.
Jaki hałas? Uci-kuci-kuci? Jim Carrey w zwyczajny środowy poranek?  Całujący się Dane Cook?

Odruchowo się odsunąłem. Momentalnie przez drzwi wyleciał jakiś facet, niski z  dziwną czarną czapką na głowie i w podartym ubraniu.
To hipster!
UCIEKAJ!

Za nim wyskoczył karczmarz, krzycząc "Za darmo to nawet kopa w dupę nie dostaniesz". Znałem go dość długi czas, jednak nigdy nie widziałem, aby był w tak złym  humorze. W końcu zauważył mnie. Momentalnie się uśmiechnął.
Wszystko dzieje się tutaj momentalnie.
AŁtor nie został w ciągu swojego życia zapoznany z wyrażeniami takimi jak "nagle", "raptem", "w mgnieniu oka".
Słownika synonimów też nigdy nie widział. Biedny człowiek.

-Siemanko Rave, jak leci?- odezwał się w końcu.
Ale fantasy. Joł, Rave, ziomal!

-Dobrze , a u ciebie?- Spojrzałem na jego twarz i zauważyłem ogromną sieniec na prawej cześci twarzy.
Sieniec pokazała mu język i usadowiła się wygodniej.
No popatrz. Spojrzał na twarzy i zauważył na twarzy. Z jego oczopląsem to pewnie godny uwagi wyczyn.
Do tego ta sieniec. Prawie jak tasiemiec.

Nie odpowiedział. Wszedł do środka. Zrobiłem to samo. W środku jak zwykle było duszno. Pełno dumu papierosowego, który palił aż w oczy.
Dum papierosowy? Dumka na dwa serca i by się zadusili.
Dum, dum, dum, dum, dum, dum! Wygrałeś wycieczkę na Trójkąt Bermudzki.

Do tego tłok ludzi ustawiających się kolejce.
Kulturalny ten tłok.
Jak w silniku dżentelmena. Badum tss.

Zajazd był dość dużym budynkiem, który był zawsze zatłoczony. Na przeciwko wejścia znajdowała się lada, obok niej po prawej schody które prowadziły do pomieszczeń do wynajęcia. Po lewej były wejście do kuchni i magazynu. W koło na sali wszędzie znajdowały się stoliki z większą bądź miejszą ilością krzeseł. Stanąłem mniej więcej na środku głównego pomieszczenia.
Ta dokładność opisów jest dobijająca.
Mi się szczególnie podoba "w koło na sali wszędzie". Można by z tym ułożyć chwytliwą piosenkę.

-Jest tu ktoś imieniem Tomir.- krzyknąłem jak najgłośniej potrafiłem.
To ma być pytanie czy stwierdzenie? Bo to serio wpłynie na reakcję Tomira - czy "tu jestem!", czy "o kurwa, znaleźli mnie".

Wszyscy zaczeli patrzeć po sobie. "Kuźwa" przekląłem w myślach. Przypomniało mi się z tego co słyszałem nie grzeszy on inteligencją.
To się dogadacie.

-Tomir podnieś rękę w górę.- Powtórnie krzyknąłem. Tym razem jeden z potężniej zbudowanych osób w sali podniósł rękę.

Zauważyłem, że karczmarz wskazuje mi jeden wolny stolik. -Mam dla ciebie propozycje pracy.- Powiedziałem zmierzając do stolika.
A stolik na to: "Nie. Jestem zajęty".
A cała reszta sali słuchała i łapała chciwie każde słowo? Ta dyskrecja. Nie dziwię się, że to misja samobójcza, takiego idiotę wysłać...

Zauważyłem że wraz z nim wstaje jeszcze jedna osoba.
Że z tym stolikiem wstała? A była kim? Krzesłem?

Pierwszy moment myślałem że to mężczyzna, jednak po chwili zauważyłem pewne szczegóły odpowiednie dla /krzesła/ kobiety.
Cycki pewnie. I koszulka "Oczy mam wyżej".

Usiadłem na krześle.
I wszystko jasne.
A krzesło na to: "Mm, kochanie, właśnie tak..."

Po chwili usiedli oboje obok na przeciw mnie.
"Obok na przeciw"? AŁtor nie ma bladego pojęcia, jak funkcjonują przyimki.
Zakładając, że w ogóle słyszał kiedykolwiek o przyimkach.

-O co chodzi?- zapytała mnie kobieta. -Nazywam się Rave.
Powiedziała: "Nazywam się Rave. Jestem twoim klonem." SZZZ~! Orphan DARK.
A Rave na to: "O, ja też. Ale śmiesznie. Cóż za przypadek!"
Przypadka w to nie mieszaj.

Zostałem zakwalifikowany do misji aby pomóc posterunkowi w pozbyciu się pewnej choroby. -Rozpocząłem tłumaczenie.
Na jaki język?
{z nadzieją} Ludzki?
Obawiam się, że to niemożliwe.

Rozsiadłem się wygodnie na krześle.
Co mu zrobiło to biedne krzesło? Ono jest niewinne!

-Potrzebny w tym celu lek znajduje się w San Francizko w zakładach polparama.
Polparma, polparama, polparampampam.

- Mówiłem dalej. Kobieta mnie słuchała,
{zatyka nos} Zaleciało seksizmem.

jednak Tomir bardzo widocznie był nie zainteresowny sprawą.
Był zbyt interesowny? Materialista chędożony.
Znałam kiedyś szczeniaka o imieniu Tamir. Teraz sobie wyobrażam go bawiącego się piłeczką i wykazującego brak zainteresowania przybyszem.

-I w czym my jesteśmy ci potrzebni?- Zdziwioło mnie słowo my.
Przeczytałam "zioło"...
Dziw i Zioło. Brzmi jak tytuł zaściankowej powieści autorstwa AŁtora.
Aż dziw bierze.

-Potrzebuje pomocy w razie sytuacji niebezpiecznej. Misja podlega pod miano samobójczej z dużą szansą powodzenia.
Czyli "jest duże powodzenie samobójstwa"? Rany, ale bełkot.
No tak, on ma doświadczenie w samobójczych misjach, to wie, że czasem miejscami z rzadka non-stop zdarzają się niebezpieczne sytuacje.

- odpowiedziałem dodając i szczerze mówiąc znaczenie.
Nawet nie wiem, jak to skomentować.

Tomir widocznie nie miał ochoty udawać się na tą misje.
Rzuć mu piłeczkę i powiedz "aport".

-Co dostaniemy za pomoc?- zadała oczywiste pytanie.
-Wszystko po za celem misji co tam znajdziemy jest nasze.-odpowiedziałem najzwięźlej jak umiałem.
I zjebałeś.

-Tomir idź mi zamów jakieś piwo.- stwierdziła po chwili kobieta.  - Nic ciekawego w tej misji nie widzę.- Stwierdziła w końcu, gdy mężczyzna zaczął wstawać i ruszać w kierunku lady.
"Zaczął się ruszać w kierunku lady"? Pewnie woogie-boogie. Albo moonwalk.

-Dobra. Czyli taka jest twoja decyzja Tomir?- zwróciłem się w końcu do niego nim zdążył się oddalić. Kobieta spojrzała na niego.
-Ttttak.- potwierdził idąc dalej po piwo.
"Ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta" - potwierdził jego kałasznikow.

-I tak nie lubię się użerać się z molochem.-Wstałem i powoli zacząłem oddalać się w stronę drzwi.
-Czekaj. Z molochem mówisz. Powiedz coś więcej.
Mała wskazówka: zacznij od tego następnym razem.
Po raz kolejny zadziałał pro-tip z ignorowaniem kobiety.

- zdziwiony nagłą zmianą wróciłem na miejsce.
Biedny Rave, mechanik-prawiczek - to i nie wie, że kobieta zmienną jest.

-Podejrzewa się że moloch wywołał tą epidemie, a oprócz tego istnieje prawdopodobieństwo że w San Francizko znajdują się wszelakiego rodzaju mutanty molocha.- zauważyłem nagły nawrót entuzjazmu i chęci współpracy z jej strony.
To by zakładało, że kiedykolwiek chciała z tobą współpracować, choć nie wiem dlaczego. Ja osobiście bym się do ciebie nie zbliżyła z dwunastometrowym kijem.
Nagły? A nie momentalny? {szok}

-Dobra, trzeba dokopać molochowi. Bierzemy tą robotę.- W końcu wybuchneła pełną entuzjazmu zgodą.
KABUM!
...Borze. Normalnie grzyb atomowy.
Karczma w kawałkach, flaki na ścianach, stoły i krzesła uciekają w popłochu.

-Misja rozpoczyna się jutro o szóstej, a musimy wyrobić się do dwudziestej drugiej i znaleźć w miejscu ewakuacji. W razie spóźnienia helikopter odleci bez nas. - powiedziałem ruszając się z miejsca.
Ale... dlaczego?! Wyjaśniasz dokładnie każdy szczegół sali, a o najważniejszej części misji to nie łaska?

W tej chwili wrócił Tomir z jakimś smierdzącym alkoholem zamiast piwa. -Odprawa jest jutro pół godziny przed misją.
-Tak szybko.- nagle wymarudził. -Ja wstaje zazwyczaj o dziesiątej.- kontynułował.
Łoł-ło-ło-łoooł... To boooli.
Tamir nagle chce jechać? Czyżby boChater nabył gdzieś piłeczkę?

-Cicho badź. Skoro można dokopać molochowi to dasz radę. -przerwała jego marudzenie.
-Nie chcę.- próbował kontynułować.

-Dostałem trochę materiału wybuchowego. Będzie bum.- użyłem argumentu jak dla dziecka.
Bombowy ten szczeniaczek.
A Tamir takie "yaaay~!"

-Ale ma być duże. -Odpowiedział i zamilkł.
No to trzeba wezwać szeryfa.
Nie szeryfa, tylko ho-mo-sek-su-a-lis-tę~!

-Macie gdzie spać?- zapytałem w końcu.
-Nie zbyt.- odpowiedziała.
Nie zbyt, tylko skup.

- Ale właściwie.- spojrzała na mnie charakterystycznie.
//patrzy charakterystycznie na ten tekst//
//nic się nie dzieje//

-Dobra, pewnie skoro się zgodziliście się pomóc mam was przenocować.- odpowiedziałem stwierdzając fakt.
Logika jego rozumowania mnie przerasta.
No co? Przygarnia bezdomne szczeniaczki. Jak Will Graham.

Wstali. -Chodzcie za mną. -Ruszyłem w stronę wyjścia.
Dobrze, że wydajesz komendy. Jak to psy, pewnie rozbiegłyby się po karczmie i zaczęły zżerać gospodarzowi kiełbasę.
Nie mam skojarzeń...

Kiwnąłem do karczmarza w podziękowaniu za załatwienie miejsc
Karczmarz kiwnął w podziękowaniu za wyprowadzenie kundli z lokalu.

i wyszedłem z zajazdu. Całą drogę szli cicho. Weszliśmy do budynku w którym znajdowało się moje mieszkanie.
            Po chwili wchodzenia po schodach
A nie po wchodach? Przecież po schodach się schodzi.
...Serio?
To ty nie wiedziałaś?

znajdowaliśmy się już przed moimi pokojami. Wziąłem klucz i po chwili weszliśmy do środka. Nim zdążyłem się spostrzec kobieta zajmowała moje łóżko wybierając się spać , wypiła także pół butelki mleka znajdujący się na niej.
Butelek mleka się na niej znajdował?
A to zboczeniec.
Wypiła mleko, które siedziało na niej? A skąd tam szeryf?

Tomir rozejrzał się po mieszkaniu zajrzał we wszystkie kąty, jakby czegoś szukał.
Piłeczki pewnie.
Przecież każdy pies się rozgląda w nowym miejscu, musi wszystko obwąchać... To podstawowe zachowanie eksploracyjne. /kiwa mądrością/

Po chwili położył się na podłodze i zasnął.
Dobry piesek!
Jaki wychowany. Wie, że nie można na meble.
Daj mu przysmak w nagrodę. Khem. Khem. {niemamskojarzeń}

Ja ruszyłem do mojego ulubionego miejsca w domu. W biurze było jak zwykle najprzyjemniejsza temperatura nie za ciepła ani za gorąca.
Może temperatura to imię dziecka? I biedne, małe Temperatura czuje zły dotyk.

Usiadłem i położyłem nogi na biurku. Z jakiegoś jednak powodu nie mogłem spać. Całą noc próbowałem spać, jednak udało mi się tylko króciutką chwilę.
Spać, spać i spać. Nie śpimy, zwiedzamy!

            Godzinę przed rozpoczęciem misji wstałem aby wyczyścić mój pistolet. Pamiętam że dawniej robiłem tak przed każdą misją. Chwile po mnie wstała kobieta, która do tej pory nie podała mi imienia.
Nie znam cię, ale jasne, idźmy razem na wysoce niebezpieczną misję!
Nie znam cię, ale jasne, że możesz spać w moim łóżku!
Akurat do spania w męskim łóżku nie potrzeba imienia.
Może ona nie miała wcześniej właściciela i nie ma imienia? Albo zawsze wołali na nią "suczka".

Zauważyłem że Tomir słucha jej rozkazów.
Bo ona jest samicą alfa w tym stadzie.
Przeczytałam "w tym stanie"... Ciężarna?

"Dziwne gusta ma  ale dobra" pomyślałem powstrzymując się od śmiechu przyglądając się mojej Berett'cie.
No to masz zajebiste poczucie humoru, koleś.

Jej czarny kolor po wypolorowaniu odbijał światło prawie jak lustro. Jak zwykle byłem dumny ze swojej pracy.
Jak zwykle nie używałem przecinków.
/przez łzy/ Nie mam skojarzeń...

W końcu podeszła do mnie widocznie ciesząc się z możliwości dokopania molochowi.
Aż merdała swoim puszystym ogonkiem.

-No, pozostało obudzić tego lenia.- wskazała na Tomira, który smacznie sobie chrapał {w wygodnym legowisku}, po czym podeszła do niego i nim zdążyłem zrozumieć co robi kopneła go dość mocno. On jednak nie zwrócił nawet uwagi na ten cios. Chwile się mu przyglądała i po chwili ponowiła atak.  Tym razem kopniak był mocniejszy i niejendemu połamał by on wszystkie żebra.
Nie ma się czym przejmować, psy się czasem gryzą.

Jednak ten znowu nawet nie jęknął, a jedynie przewrócił się na drugi bok. Widocznie zdenerwowana lenistwem swojego towarzysza, cofneła się pare kroków w tył
Dobrze, że nie do przodu. To by dopiero było.

po czym z lekkiego rozpędu kopneła go bardzo mocno.
Brak mi słów na ten brak szacunku dla podstawowych praw fizyki.

Tomir wzdrygnął się lekko, po czym obejrzał za siebie i usiadł.
-Co się stało? Czemu mnie klepiesz po plecach?- zapytał zdziwiony nagła pobudką. Po woli zdawał się oprzytomniewać po snie.
//bierze głęboki wdech// ...Nie, nie dam rady. NASTĘPNY, PROSZĘ.
Podpisuję się.

Podszedłem bliżej rozbawiony tą sceną.
HAHAHA, BIJĄ SIĘ, O MATKO, ALE ZABAWNE! HAHAHAHAHAH!... Kurwa.

Zauważyłem że butelka mleka leżąca na szafce była opróżniona.
To jest dosłownie najnudniejszy protagonista, jakiego kiedykolwiek widziałam. Ma drętwe poczucie humoru, nie używa przecinków i pije mleko. Tyle. Nic dziwnego, że wybrali go na samobójcę. Doskonale się sprawdzi jako mięso armatnie.

-Wstawaj, trzeba dokopać molochowi.- odparła oburzona zachwaniem Tomira. Spojrzałem na jego znudzoną minę.
-Ja chcę jeszcze spać. Obudzcie mnie za trzy godziny.- stwierdził przymierzając się do dalszego snu.
Tupnął nóżką, wypiął dupkę i jęknął zaskomlał płaczliwie jak obrażone dzieciątko.
Nie zapomnij nastawić koguta na dwunastą.
{podśpiewuje} Szeeeryyyf...

-Wstawaj bo fajerwerki cię ominą.- odezwałem się w końcu zaciekawiony czy da się powtórnie nabrać na tego typu tekst.
Rzuć mu piłeczkę!

-Fajerwerki będą?- zapytał nagle rozbudzony.
"Yaaay~!"

-Trzeba było tak od razu. Gdzie idziemy?- Powiedział wstając nagle z ziemi
Ja to widzę bardziej jak: "Azor, chodź!" "..." "Azor, idziemy na spacer!" "Tak?! Gdzie?!"

i zabierając swoje przedmioty, które leżały obok niego.
Spojrzałem po nich i po chwili wyciągnąłem z jednej z szaf moje ostatnie trzy konserwy.  Rzuciałem każdemu z nich po jednej.
Rzuciałem i rzuciałem, i trafić nie mogłem.

-Nie wolno rzucać jedzeniem.- odezwał się Tomir, ledwie łapiąc swoją.
W pysk. Wytresowany.

-Zamknij się. Ciesz się że dostałeś.-  {odwarknęła} odpowiedziała mu.  -A zapomniałabym, nazywam się Kyrja.
Kyyyrieee Eleeeeison.
AŁtorze, zmiłuj się nad nami.
Nie "zapomniałabym", tylko "już zapomniałam".

-Podeszła wyciągając w moim kierunku dłoń. Spojrzałem na nią i wydziąc jej groźną miną uścisnąłem ją.
Ale jak to uścisnął jej minę?... Powinien nadepnąć, będzie miał te swoje fajerwerki.
"WYDZIĄC"?! Prawie jak "Grudziąc".

-Już się przedstawiałem ale powtórze. Nazywam się Rave.- Powiedziałem puszczając dłoń kobiety. "Gdyby się nie przedstawiła do teraz nie byłbym pewien czy to kobieta" pomyślałem wtedy, lekko się śmiejąc z własnych myśli.
HUE, HUE, HUE, BARDZO ŚMIESZNE. Wykwintne poczucie humoru, monsieur.
Kyrja powinna teraz tak:

Kątem oka zawuażyłe jak Tomir męczy się z utworzeniem konserwy.
Myślałam, że to dom mechanika, a nie taśma produkcyjna.

Stuka nią jakimś kamieniem, który zresztą nie wiedziałem skąd wytrzasnął.
On ma w chałupie kamień, butelkę mleka i trzy konserwy?
I dwa psy. I kota we łbie.

Wziłem jedne z moich noży i wstałem.


Podeszłem do niego podając mu go.
Było blisko, to podeszłem.
"Bo podszedłem to jest tak szybko, a podeszłem to spacerkiem. No więc, podeszłem SPACERKIEM..."

-Za chwile idziemy na odprawe. -stwierdziłem w końcu siadając na powrót w swoim fotelu. Zabrałem się za zajadanie konserwy.Chwile później byliśmy gotowi do wyruszenia na odprawe.
Patrzcie, jaki słowny. Powiedział, że za chwilę idą, i za chwilę poszli.

Zamknąłem mieszkanie po czym wyszliśmy na ulicę. Panował spokój. "Za spokojnie, podejrzane" pomyślałem
Burza piaskowa się skończyła, to podejrzane.

jednak starałem się nie dawać po sobie poznać zaniepokojenia. Ruszyliśmy do budynku odpraw przy "lotnisku". Był to po prostu kawałek asfaltu, nie dość tego nie równy.
Nierówne podłogi to w rzeźni są. Hej, może to jest rzeźnia?
To całe opowiadanie to rzeźnia.
What the hak?

Cały czas odnosiłem wrażenie, jakby ktoś za nami szedł, ale równie dobrze mogły być to tylko zwidy. Po krótkiej chwili dotarliśmy na miejsce. Przed wejściem stało dwoje strażników, widząc mnie klasycznie zasalutowali.
A potem nieklasycznie odtańczyli polkę.
Oppa gangnam style~!

-Zapraszamy kapitanie do środka.-odezwał się ten po lewej. -Generał już czeka.- odezwał się drugi.
"Mm, tak, generał już czekaa... A obróć się? Taak, generał z pewnością czeka... w GOTOWOŚCI."

Złapałem za klamkę i wszedłem do środka.
Do środka po raz pierwszy... Do środka po raz drugi... Sprzedane~!

            Znaleźliśmy się w średniejwielkości pokoju z którego wychodziły troję drzwi oprócz tych, którymi weszliśmy.
Zaraz, co ma do tego Troja?
Konia.
Nie mam skojarzeń.

Na środku znajdował się stół, a w koło niego cztery krzesła.
I mówią: "Mm, tak, panie generale, właśnie taaak..."
"Pański koń jest ogromny..."
Przypomina mi się "Ziemia kręci się w oku Słońca."

Na środku stołu leżały różne kartki wśród, których dało się dostrzec jakieś mapy. Na jednym z krzeseł siedział generał.
-Witaj Rave. A więc to jest Tomir?- Wskazał mężczyzne wchodzącego za mną. -A kim jest ten drugi mężczyzna?- zapytał po chwili widząc wchodzącą drugą osobę. Chwile później zrozumiałem że chodzi mu o Kyrje.
Pokój pełen ludzi, których rozśmieszył ten błyskotliwy gag.

Nim zdążyłem zareagować jego asystent podszedł do niego i wyszeptał mu coś na ucho. Ruszyłemw stronę krzesła.
Krzesło na ten widok rozłożyło nogi.

-Wybacz. Nie chciałem cię uraźić. Przepraszam za pomyłkę.- Wkońcu odezwał się patrząc na Kyrje. Nie odpowiedziała mu. Oboje ruszyli za mną.  Usiadłem naprzeciwko generała, zaś oni obok po prawej Tomir, a po lewej Kyrja.
Generał z przodu, Tomir po prawej, Kyrja po lewej... Będzie sandwich!
To już sałatka się robi.

Rozłożyłem się na krześle.
Krzesło jęknęło z rozkoszą.
Generałowi pociekła ślinka.
A szeryf na to: "Rozłóż siebie i rozłóż nogi."

Przypomniałem sobie że nie wziąłem sprzętu, który dostarczył mi generał.
Nie mam skojarzeń, nie mam skojarzeń, dobry Borze, nie mam skojarzeń.
{wyje} Sticks and stones may break my bones, but chains and whips excite me~!

-Zapomniałem.-prawie krzyknąłem. -Nie wziąłem tej paczki, którą mi dostarczyliście.- wytłumaczyłem.
Teraz wiemy, jak przeżył poprzednie misje samobójcze. Siłą niekompetencji.

-Zaraz kogoś wyślemy. -powiedział i kiwnął palcem na swojego asystenta.
Generał podszedł do tego z dziwnym spokojem. Pewnie już się przyzwyczaił do jego głupoty.

 Ten podszedł i wyszeptał coś na ucho generałowi.
"Zamknij oczy, generale..."
"Zamknij oczy, otwórz buzię"?

Ten jednak widocznie wkurzył się słysząc to.
"Won! Nie będę obciągał pomniejszemu oficerowi!"
"Wróć, jak będziesz majorem!"
Przestańcie, mój tata jest majorem. Nie chce mieć tego obrazu w głowie ;~;

Odpowiedział mu jednak nie było słychać co. Asystent ruszył w stronę drzwi.
-Czekaj.- powiedziałem rzucając mu klucze do mieszkania.
Rave'owi nie przeszkadzają niższe stopnie?
"W piwnicy mam kajdanki."

-Tylko nic nie zepsuj.-dodałem.
NIE MAM SKOJARZEEEEŃ!
{jateżnie}

Asystent spojrzał na mnie wrogo, po czym szybkim krokiem wyszedł
...obiecując sobie, że rozpieprzy to wszystko w drobny mak.
Zaspermi mu łóżko. Albo nie! Jego ulubiony fotel, muahahah.

-Dobra rozpocznijmy, wyjaśnie wam wszystko dokładnie.- odezwał się generał, wstając.
Po czym zrzucił spodnie i: "Przejdźmy do pierwszej lekcji."

Popatrzyłem na mapę która przedstwiaja ogólny zarys rozmieszczenia budynków i różne punkty.
P, U i G?

-Nazywam sie generał Yarion. - Przedstawił się moim towarzyszą.
Pomachał im jego penisem.
Towarzysz Prącie staje na wysokości zadania!

Kyrje tylko spojrzała na niego,

zaś Tomir już wstawał aby się przedstawić gdy nagle zrezygnował
"Chwila... To penis..."

po dziwnym uderzeniu dobiegającym spod stołu.
O kurwa! {pluje colą}
Może oni grają w Słoneczko? Znaczy, tfu, Kamienną Twarz!
W takiej ilości, to mogą i w jedno, i w drugie.

Poczułem niespodziewane zmęczenie, efekt nieprzespanej nocy i nim się spostrzegłem moje oczy zaczeły się same zamykać.
Albo to po prostu pigułka gwałtu.

Mroczne anioły
W publicznym szpitalu na świat przyszła Miranda.
Jej ojciec był szeryfem, a matka generałem.

Jej życie od początku było zagrożone,lekarze zdiagnozowali u niej genetyczną chorobę serca odziedziczoną po prababce.
Mendel przewraca się w grobie.
Tamten gwałcił fizykę, ta gwałci genetykę.

Dziewczynka walczyła o przetrwanie już w pierwszych minutach życia.
Iście spartańskie warunki.
Z oszczepem i wrzaskiem "GIŃ, ŚCIERWO" rzucała się na pielęgniarki.

Jej rodzice byli zbyt wystraszeni opieką nad tak chorym /nie tylko na ciele/ dzieckiem, więc zostawili ją w szpitalu na rękach starej pielęgniarki.
Stara, to i widziała już wiele oszczepów. Takie dziecko jej niestraszne.
Życie.
A życie może być straszne. Na przykład, jak spotyka się takie opko jak to.

Miranda trafiła do pobliskiego Domu Dziecka, jednak nie została tam długo ponieważ została adoptowana przez wielodzietną rodzinę.
Jej matka kolekcjonowała dzieci zamiast kotów.

Różniła się od swojego przyrodniego rodzeństwa nie tylko wyglądem, ale również i zachowaniem.
Genów nie oszukasz.
Ona nie słyszała o "Jeśli wchodzisz między wrony, musisz krakać jak i one".
Jako jedyna z całej gromadki jodłowała na sąsiadów i ganiała psy z oszczepem.

Była drobną dziewczynką o kruczoczarnych włosach i błękitnych głębokich jak ocean oczach.
Dobra, dobra, zawsze tak piszą. A jak zaświecisz takiej w ucho latarką, to jej zabłysną oczęta.

Zazwyczaj nosiła długie białe suknie, wyjątkiem była niedziela kiedy to matka kazała jej ubrać czarny strój, który w ich rodzinie był uważany za odświętny.
To zajebiście fascynujące, ale co to wnosi do akcji?
Studnię.

Dzień przed 16 urodzinami Mirandy na dworze rozpętała się straszna burza.
Pewnie piaskowa.

Ojciec wyszedł na dwór ze śrubokrętem w ręce,
Ale tam była burza...
Może chciał łapać pioruny.

by zawołać swego najstarszego syna, który czytał w tym momencie książkę w altance.
Ale się wciągnął. Pewnie była ciekawsza niż to opko.

Rozległ się grzmot. By sprawdzić co się stało matka wyszła na dwór i zobaczyła swojego męża zwijającego się z bólu na trawie.
No i złapał.
//głupawkę// Jestem gąsieniczką~!
Borze drogi, czuję jak ta piosenka gwałci mi mózg.
Ja też.
//śpiewa w najlepsze// Burza przyszła, drzewa szumią, w dżdżu dżdżownice grają jazz...

Czym prędzej pobiegła do niego, a z altanki przybiegł David, który od razu widząc sytuację pobiegł po kluczyki do samochodu. Razem z matką przenieśli ojca na tylne siedzenie starego, zielonego golfa i jak najszybciej pojechali do szpitala. Zrozpaczona Miranda nie mając wyboru jako najrozsądniejsza z rodzeństwa została ich opiekunką do czasu powrotu rodziców. Starsze rodzeństwo Mirandy już dawno opuściło dom, pozostała trójka wraz z Mirandą ogrzewali się przy kominku. Gdy Miranda poszła przygotować kakao dla dzieci
Magiczne Kakao Bertiego Botta.

na dworze rozległ się HUK w żaden sposób nie przypominający grzmotu.
- What the huk - powiedziała Miranda i wyszła z domu łapać pioruny.

Miranda poprosiła swojego 9 letniego brata by przypilnował rodzeństwa, a sama wyszła na dwór by sprawdzić co było źródłem hałasu.
Jeśli ona jest najrozsądniejsza, to ja wolę nawet nie myśleć.

Pod drzewem zobaczyła czarną sylwetkę przypominającą anioła.
To gwałciciel.
Miranda na ten widok rozłożyła ramiona.

Dziewczyna stała w murowana przez kilka sekund,
Dobrze że nie "w bita wziemię".
Brzmi trochę jak betonowe buty. Może to nie gwałciciel, tylko mafiozo?

kiedy wróciła jej władza w nogach. Czym prędzej pobiegła po dzieci i razem z nimi schowała się w piwnicy.
O, jaka miła. Będzie łatwiej zakopać.

Kątem oka dostrzegła, że Mroczny Anioł bo taką nazwę wymyśliła dla postaci podąża za nią.
Człowiek nie czuje, kiedy rymuje.
Ale ma rozsuw oczu. Jak go kątem oka z tyłu zobaczyła.
A nie stwierdził, że w sumie skoro schowali się w piwnicy, to on to chromoli i wrócił do siebie?

Wystraszona postanowiła nie narażać rodzeństwa i weszła na górę, żeby sprawdzić czy niebezpieczeństwo już minęło. Nagle zobaczyła Mrocznego Anioła. Próbowała uciekać, ale było już za późno. Niebańska istota
Trochę jak libańska.
Kiełbańska?
Jebańska?

złapała ją za ramię i zmusiła do spojrzenia w swoje czarne oczy.
A wszystko te czarne oczy...

Dziewczyna straciła przytomność i obudziła się na podłodze w kuchni.
Czyli jednak gwałciciel.

Miranda kłóciła się sama ze sobą, by móc zrobić krok.
- Wstawaj!
- Nie mów mi, kurwa, co mam robić!
Po prostu tabletka gwałtu jeszcze nie przestała działać. Generał ma dobry towar.

W końcu jednak dotarła do piwnicy, by powiedzieć rodzeństwu, że mogą już wyjść. Usłyszała dźwięk przypominający odsuwanie czegoś z pod drzwi, które uchyliły się, a z za nich wyjrzała trójka dzieci. Kiedy je ujrzała ogarnęła ją żądza krwi. Jej oczy zmieniły barwę na czarny, a jej twarz przybrała blado szary odcień.
Brzmi jak żeńska wersja Edzia.
Jeszcze niech zacznie się błyszczeć jak psu jajca.

Miranda rzuciła się na bezbronnego brata. Rozerwała jego ciało na pół i zaczęła chłonąć zapach jego krwi,
Jak gąbka. Nawet ten sam iloraz inteligencji.
To niech ona już wróci do morza, nie mogę tego słuchać. I gwałciciele też tam są!
Ja tu się zgadzam z komentarzem: "Zostań na dnie".

po chwili rzuciła jego ciało w kąt a krew rozprysnęła się po ścianach obryzgując twarze pozostałych dzieci które wybuchnęły panicznym krzykiem. Złapała najmłodszą dziewczynkę za rękę tak mocno, że wyrwała jej palce.

Znów poczuła zapach krwi nie mogła się powstrzymać rzuciła się na Evę rozrywając jej szyje i sącząc jej krew aż do ostatniej kropli.

Nadmiar krwi odurzył ją na chwilę
To nie mroczny anioł, to wiedźmiński wampir.

i ostania dziewczynka zdążyła uciec. Miranda upadła na ziemię, a kilka minut później przyjechali rodzice i zobaczyli ciała swoich dzieci oraz leżącą obok nich Mirandę. Zadzwonili na policję i wezwali pogotowie.
Minął trzeci tydzień od krwawego wydarzenia
To może być ciąża.
...Czaisz?
No właśnie n... O MÓJ BORZE BRZUSKOWY.

i jeden dzień od wybudzenia się ze śpiączki Mirandy...
Dum, dum, dum, DUM!

CDN
Borze, nie.
Tylko nie to.
Wracaj do morza i zostań na dnie.

0 ...:

:a   :b   :c   :d   :e   :f   :g   :h   :i   :j   :k   :l   :m   :n   :o   :p   :q   :r   :s   :t

Prześlij komentarz